piątek, 10 czerwca 2016

Czas ucieka

Przychodzi taki dzień, kiedy zdajesz sobie sprawę jak nieubłagalnie szybko mija czas. Jak pożera Twoje małe jeszcze niedawno dzieci zamieniając je w samodzielne istotki. Już nie potrzebują Ciebie do otwarcia lodówki, nalania soku, wytarcia zasmarkanego noska. Potrafią same przeczytać sobie bajkę albo umyć ręce w łazience. Już nie jesteś niezastąpiona w wielu przyziemnych sprawach. Nadchodzi czas kiedy ważniejszy staje się kumpel z przedszkola albo koleżanka z Sali zabaw, która pomogła wejść na zjeżdżalnie. I niby wszystko jest fajnie, bo wreszcie masz trochę więcej czasu dla siebie. Możesz w spokoju wypić ciepłą kawę albo w samotności skorzystać z łazienki- nie koniecznie w obecności małego audytorium. Możesz wreszcie wyjść samodzielnie z domu- nie tylko po zakupy do marketu. A mimo wszystko czujesz się jakoś dziwnie. Zaczyna Ci czegoś brakować. Ogarnia Cię smutek na myśl o tym, że już nigdy nie poczujesz tych małych kopnięć w brzuchu i tej niepewności kiedy po 9 miesiącach będziesz szła na spotkanie ze swoją nową wielką miłością. Robi Ci się jakoś dziwnie kiedy myślisz sobie, że już nigdy nie usłyszysz tego słodkiego kwilenia, że nie będziesz musiała wstawać co noc, żeby zmienić pieluchę. Twoja podłoga zacznie być mniej oblepiona rozlanym sokiem czy zmemłanym brokułem, a broszki po ulanym mleku przestaną ozdabiać Twoje wyjściowe ubranie. Chociaż były momenty, że tak bardzo marzyłaś o chwili świętego spokoju i nie raz łapałaś się na myślach- kiedy te dzieci dorosną, to czujesz, że coś Ci zaczyna umykać, coś mija bezpowrotnie. I zdajesz sobie sprawę, że teraz czas będzie gonił jeszcze szybciej chociaż wciąż przecież tak samo. Pamiętasz doskonale ten dzień, kiedy pierwszy raz ujrzałaś swoje dziecko a już lada dzień ten mały bąbel przekroczy próg przedszkola, szkoły. Tylko czekać kiedy do drzwi zapuka przyszły zięć lub synowa. I chcesz chwytać każdą możliwą okazję by zatrzymać chociaż na chwilę te ulotne chwile, kiedy jeszcze masz dzieci przy sobie. Bo już „za chwilę” wejdziesz do pustego pokoju, który jeszcze niedawno pełen był porozrzucanych zabawek i raniących Ci stopy klocków lego. Już niedługo będziesz mogła wyspać się do woli a małe rączki nie będą szarpały Cię za włosy i wołały – Mamo jestem głodna na słodycze. Za chwilę ważniejszy stanie się ktoś kto będzie łamał serce a całus od mamy będzie obciachem. Za chwilę wakacje z rodzicami będą nudne a ważniejsze będzie wyjście z kumplami a nie rodzinny spacer do parku. Więc trzeba łapać te chwile ile wlezie. Czasem przymknąć oko na bunty i inne pierdoły. I cieszyć się chwilami, które trwają… Bo czas mija szybko… I tych lat nie odda nam już nikt…

sobota, 16 kwietnia 2016

Krzyk.

Staram się być fajną mamą. Czasem mi wychodzi a czasem jak każdy mam zły dzień. I wtedy jestem mamą do bani. Ale tak do bani, że dopadają mnie potem wyrzuty sumienia jak stąd do końca świata. Szczególnie wtedy kiedy w pracy znowu był trudny dzień, w domu wita mnie bałagan a dzieci po cichu umówiły się by mnie dobić. Wtedy nie radzę sobie ze swoją złością, frustracja sięga gwiazd a cierpliwość buja się na ostatnim włosku by za chwilę urwać się i spaść uderzając z hukiem. Wtedy burczę do dzieci. Każe im sprzątać. Jeść. A najlepiej to od razu iść spać. Wtedy też jak na złość moje dzieci w nosie mają mnie, moje zmęczenie i moje nerwy na wodzy. Katastrofa wisi w powietrzu. Wszystko idzie wtedy jak po grudzie. Dzieci nie chcą sprzątać bo to męczące. Kolacja kłuje w zęby i kubek z herbatą napełnia się łzami. A próby zagonienia ich do łóżek pełzną na niczym. Najchętniej wtedy strzeliłabym sobie w łeb. Ale, że to dość skomplikowane wybieram droge na skróty- krzyk. I co dzięki temu mam? Jeszcze większą frustrację. Jeszcze większą złość moją i dzieci. Jeszcze większy płacz. I jeszcze większą ochotę strzelenia sobie w łeb. Krzyk jest do dupy. I zdaję sobie z tego sprawę. To jak wielka rozpędzona kula śnieżna. On niszczy wszystko co spotka na swojej drodze. Nie rozwiązuje problemu. Daje sygnał dziecku, że sami sobie nie dajemy rady. Ze sobą, swoimi emocjami. I emocjami dziecka. Uczy dziecko, że racje ma ten kto jest głośniejszy a nie ten, kto ma siłe swoich argumentów. I co najgorsze krzyk powoduje u dziecka strach. Kiedy zaczynasz krzyczeć dziecko przestraszone po chwili samo zaczyna krzyczeć w obronie, w obawie. Kiedy krzyczysz podnosisz głos, nie kontrolujesz swoich słów, złościsz się i wyglądasz groźnie. Dla dziecka to ostrzeżenie. Boi się głośnego dźwięku. Czy Ty lubisz gdy ktoś krzyczy na Ciebie? W pracy, w autobusie, sklepie czy na ulicy. Ja nie. Kiedy zerkniesz z boku na dużego dorosłego i małe dziecko w momencie, kiedy dorosły krzyczy zobaczysz strach w oczach dziecka, w jego postawie. Ono się boi, że za chwilę ten krzyk przerodzi sie w coś gorszego. Krzyk na drugą osobę jest poniżeniem i wyrazem braku szacunku. Nie uczy dziecka niczego prócz tego tylko, że jeśli ono się na coś zezłości to też może krzyczeć zamiast porozmawiać. Że może krzykiem wymusić na kimś porządane zachowanie przez zastraszenie, lęk. Że nie liczą się uczucia innych. Że nie ważny jest szacunek dla drugiego. Dla jego uczuć. Krzyczenie na dziecko to tak jak wymierzenie mu policzka i powiedzenie, że jego emocje nie są ważne bo racje ma silniejszy. Bijesz dziecko? Nie. Więc czemu tak łatwo przychodzi Ci krzyk? Może warto ochłonąć, policzyć do 10, wyjść do drugiego pokoju. Nauczyć się kontrować swoje własne emocje- bo dzieci kontrolować swoje uczą się patrząc na nas. Kiedy następny razem zapytasz dziecko czemu krzyczy zastanów się czy przypadkiem nie bierze przykładu z Ciebie. Kiedy po raz kolejny ponoszę klęskę na polu macierzyńskiej walki kotłują się we mnie potem długo myśli co mogłam zrobić inaczej. Znów czytam mądre książki i szukam mądrych odpowiedzi. Kiedyś obiecałam sobie a przede wszystkim moim dzieciom, że nigdy ich nie uderzę. Może warto postanowić sobie, że jutro nie krzyknę na swoje dzieci. I po mału zjadać tego krzyczącego słonia co dzień na nowo dając słowo i go dotrzymując.

środa, 2 marca 2016

Jak pies z kotem czyli słów kilka o relacjach rodzeństwa.

Zawsze chciałam mieć więcej niż jedno dziecko. Wychodziłam z założenia, że być może łatwiej jest zapewnić start w życie jednemu dziecku, ale z drugiej strony z tyłu głowy miałam myśl, że kiedyś Nas rodziców zabraknie i chcę żeby moje dziecko miało jeszcze kogoś bliskiego- nie znajomych czy kuzynostwo, ale siostrę albo brata, na któych może liczyć i którym ono będzie mogło także służyć pomocą.Będzie miało towarzysza zabaw w dzieciństwie i pozwoli rodzicom w spokoju obejrzeć film albo poczytać książkę bez ciągłęgo angażowania w zabawę. Nie ukrywam myślałam też o swojej wygodzie. No i jest On czyli brat i Ona- siostra. I jest nieustanny armagedon! Większość dnia upłwa im na darciu kotów o to kto ma układać puzzle, a kto bawić się klockami, kto będzie decydował jaką bajkę oglądają i kto siedzi obok mamy. Walka zaczyna się już przy śniadaniu, kiedy przedrzeźniają się wzajemnie i co chwilę słyszę- Mamo a Zosia mnie szczypie, Mamo a Filip mówi, że jestem dzidzia. Napawam się chwilami, kiedy bawią się razem w spokoju, ale zawsze czuję wtedy niepokój, bo wiem, że ta chwila nie będzie trwała długo. Za chwilę te dwa małę ludki znowu sięo coś posprzeczają. I to chyba normalne. Sama pamiętam z dzieciństwa nieustanne boje jakie toczyłam z moją siostrą niemal o wszystko. Denerwowało mnie, że ten maluchy wszędzie chce się za mną włóczyć i o wszystkim mówi mamie. Dziś się z tego śmiejemy- z naszych bijatyk, sprzeczek. Jest między nami 5 lat różnicy i dopiero kiedy moja siostra była nastolatką udało nam się złapać wspólny język. I chcociaż moje dzieci potrafią się dziś pokłócić o to przysłowiowe byle co, to wiem, że rodzeństwo to najlepszy prezent jaki można sprawić dziecku.

czwartek, 7 stycznia 2016

Matka też człowiek

Wkurza Cię, że po powrocie z pracy Twói mąż jest zmęczony, że ma czas by obejrzeć mecz, poklikać w głupawą grę albo zająć się czymś co go interesuje? Irytuje Cię, że zawsze kiedy zostaje z dziećmi w domu musi mieć wszystko ,,na gotowe,,wiesz, że po Twoim powrocie do domu zaleje Cię krew na widok bałaganu a w czasie Twojego zaledwie godzinnego wyjścia na pogaduchy ze znajomą dzwoni piąty raz z pytaniem gdzie są czyste ręczniki albo piżamy dzieci? Nie oszukujmy się- większość facetów ma problem z ogarnięciem więcej niż dwóch domowych obowiązków na raz. Zostaje z dziećmi to nie każ mu jeszcze posprzątać i ugotować obiadu. Większość nie podoła. Czy to straszne- może i tak. Ale w tym wszystkim straszniejsze jest co innego. Winę za taki stan rzeczy ponosimy my- kobiety. My kobiety mamy jakiś niepohamowany pociąg do tego co nas niszczy. Same sobie zgotowałyśmy ten los. Na początku same przyzwyczajamy facetów do tego, że wszystko możemy, że niby takie silne jesteśmy, samodzielne, takie perfekcyjne panie domu niczym pani Rozenek. Ogarniamy dzieciaki przed wyjściem do przedszkola, sprzątamy, gotujemy, pierzemy, prasujemy, pieczemy ciasta, chodzimy do pracy i w niej też dajemy z siebie wszystko, zawsze mamy czas na zabawę z dziećmi, dbamy o siebie, katujmy się ćwiczeniami, dietami, rozwijamy swoje zainteresowania a wieczorem w sypialni jesteśmy boginiami seksu. I to wszystko w zaledwie 24h co dzień. Bez zmęczenia, bez narzekania, z uśmiechem na ustach w makijażu i w szpilkach na nogach. Zawsze musimy dobrze wyglądać, bo kto wie moż to właśnie dziś spotkasz znajomą z dawnych lat co to zawsze wyglądała jak skrzyżowanie Lewandowskiej z Kim Kardashian więc nie możesz być gorsza. Z siebie robimy więc męczennice wciąż zbyt wiele od siebie wymagając a ze swoich facetów i synów robimy sieroty życiowe wciąż ich we wszystkim wyręczając. Bo przecież my zawsze robimy wszystko szybciej, a co ważniejsze lepiej- lepiej sprzątamy, lepiej wieszamy pranie. Zniechęcamy facetów do pomocy nam komentując, że źle odkurzył, źle ułożył poduszki na kanapie. A potem narzekamy jak to nam źle, jak ciężko, że wszystko na naszych głowach i że to nie tego chciałyśmy. Więc może zamiast rzucać błyskawicami w kierunku męża, który znowu nie kwapi się by nam pomóc, warto zamknąć oczy i przypomnieć sobie, że przecież kochasz tego faceta z którym dzielisz łóżko, konto w banku i hipotekę na 30 lat. Przypomnieć sobie, że ten facet, który co rano pyta gdzie są jego skarpetki- chociaż od siedmiu lat są w górnej szufladzie komody, musial zrobić coś tak szalonego, coś tak uroczego, coś co złapało Cię za serce i nie chcesz by kiedykolwiek puściło. Może warto czasem najzwyczajniej w świecie przestać przejmować się tym co masz do zrobienia i przynajmniej raz w tygodniu mieć prawo do nic nie robienia. I nie bać się prosić o pomoc.

poniedziałek, 20 października 2014

20.10.2014

Jako Matka-Idelana poległam na całej linii. Dzieje się tak od kiedy wróciłam do pracy. Przeraża mnie moje wieczne zmęczenie i brak chęci do wszystkiego. Ogarniają mnie okropelnie wielkie wyrzuty sumienia, że brak mi werwy do zabawy z dziećmi, brak mi chęci do wymyślania kreatywnyw zajęć, brak pomysłów na smaczne i pożywne posiłki- moje weekendowe menu ograniczyło się do zupy z proszku i wrzucenia na gorącą wodę pierogów z zamrażarki. Obraz mojego mieszkania przyprawia mnie o łzy- i nie są to bynajmniej łzy szczęścia. Wszędzie zalega warstwa kurzu z któym walczę jak Don Kichot z wiatrakami, kubeł z praniem zdaje się nie mieć dna, a widok zabawek walających się po podłodze przyprawia mnie o dreszcze. Zazdroszczę i podziwiam Matki-Idelane! Kiedyś marzyłam, że też dumnie wkroczę w ich progi. Ale cóż. Rzeczywistość różni się od marzeń. Zadaję sobie pytanie skąd one biorą na to wszystko siły? CZy dla nich doba jest z gumy? Jak one to robią, że mają domy jak z katalogu Ikea, czas dla dzieci, pomysły, wyglądają jak modelki. A ja łykam garściami magnez, nie mam chwili dla siebie samej i jedyne o czym marzę to święty spokój?

poniedziałek, 13 października 2014

Powroty.

Umarłam śmiercią naturalną tu na tej stronie. Ale, żeby nie było, że mój wrodzony słomiany zapał kolejny raz mnie pokonał - wracam. Powroty są trudne. Czasem bolesne. Przekonałam się o tym dotkliwie wracając w lipcu do pracy- po 20 miesiącach przerwy. Trzeba się od nowa zorganizować, przystosować do szybkiego porannego biegu, ogarnięcia siebie i dzieci, uprzątnięcia kataklizmu, który poprzedniego dnia nawiedził moje mieszkanie. I co najgorsze- nauczyć się od nowa wysiedzieć te okropnie długie 8 godzin za biurkiem! Nie powiem jest fajnie- mogę w spokoju wypić ciepłą kawę, porozmawiać nie tylko o pieluszkach, przedszkolu i domowym menu na kolejny dzień. Ale w gruncie rzeczy czuję się zmęczona! Wracam do domu i najchętniej nie robiłabym już nic- nie sprzątała, nie gotowała, nie odzywała się do nikogo.Tak, tęsknię za swoimi dziećmi w ciągu dnia, ale psychicznie jestem wypruta po 8 godzinach pracy. Doceniam teraz ten czas kiedy "siedziałam" w domu. Chociaż już chciałam się wyrwać,zacząć robić coś dla siebie- to jednak wszystko to mnie przerasta. Czuję się niewyspana, zmęczona i znudzona. A moje zmęczenie sięga zenitu po takich nocach jak dzisiejsza. Gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą w nocy Filip obudził się z krzykiem- Mamo zabierz ode mnie te muchy! One wciąż na mnie lecą! Próby uspokojenia spełzały na niczym. Zmuszona byłam wyjść spod ciepłej kołdry i pozapalać światła w przedpokoju, jego pokoju. Trochę mu ulżyło. Wyjaśniam krótko, że to tylko zły sen, że już wszystko dobrze i pytam błagalnie czy możemy już iść spać dalej. Możemy, ale w naszej sypialni. Wędrujemy do łóżka, gasimy światła. I po chwili znowu krzyki- Mamo znowu te muchy! Boje się ich, są tu na poduszcze! Kolejny raz wygramalam się spod ciepłej kołdry i zpalam światła. Już trochę zła tłumaczę, że to tylko zły sen i proszę, żeby nie krzyczał bo w łóżeczku obok zaczyna wiercić się Zośka. Filip nie pozwala wyłączyć światła, więc próbuje usnąć i nie oślepnąć od tych lamp- nie znoszę spać gdy mi coś daje po oczach. Po chwili kolejny krzyk- Mamo co to za ludzie co tam stoją?! Ten duży pan i mały chłopiec z lizakiem! Wyjaśniam, że to tylko cień, ale za moment sama zaczne krzyczeć! Filip jednak decyduje, że idziemy spać do niego. Wybrał dobry moment, bo właśnie Zośka otwiera oczy i zaczyna walić nogami o deskę łóżeczka. Wychodzimy po cichutku. Jeśli teraz ona włączy syrene- to moja irytacja sięgnie zenitu. Całe szczęście udaje nam się cichaczem wyjść z pokoju i po prawie godzinnych przebojach wracamy do spokojnego snu- ja Filip i Zosia- tata śpi twardym snem- takim to dobrze.

piątek, 16 maja 2014

Winna.

Dziś dowiedziałam się skąd się biorą moje problemy wychowawcze. Sama jestem sobie winna! Bo zbyt dużo czasu poświęcałam mojemu dziecku, bo bawiłam się z nim autkami, robiłam różne zadania, malowałam farbami, grałam w piłkę, oglądałam bajki, czytałam, lepiłam z plasteliny, chodziłam na plac zabaw, bawiłam się w zabawy przez niego wymyślane- przyzwyczaiłam go do tego, że byłam zawsze obok przez ostatnie półtora roku i jednym słowem tym poświęcaniem mu uwagi go rozpieściłam! Bo trzeba było nie dać się podporządkować i nie bawić w zabawy, które dla niego są fajne- to ja mam dyktować warunki wkońcu ze mnie rodzic. Bo trzeba było nie poświęcać tyle uwagi- dać jeść, pić i niech się zajmuje sam sobą- w końcu ja jestem dorosła a on dziecko.
A ja się pytam- jak okazać dziecku miłość i uwagę jak nie byciem z nim? Jak nauczyć go dobrych i mądrych rzeczy jak nie przez wspólną zabawę? Jak mu pokazać, że jest dla mnie kimś wyjątkowym i najważniejszym jak nie przez oddanie mu tego co mamy najcenniejsze- CZASU?
Czteroletnie dziecko jest może i sprytne, bystre, testuje wciąż rodziców, próbuje stawiać na swoim, jest uparte- ale to wciąż jeszcze dziecko! Pragnie uwagi i akceptacji, pochwał i bliskości- u kogo ma ich szukać jak nie u swoich rodziców? Czy nie powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy dla niego tak ważni, że stale zabiega o naszą uwagę czy to w zabawie czy podszas innych czynności dnia codziennego? Kto ma mu służyć pomocą jak nie my- rodzice?  O byciu rodzicem nie decyduje sam fakt poczęcia i wydania dziecka na świat. Rodzicem stajemy się budując więź z naszym dzieckiem. Więzi tej nie da się zbudować inaczej jak przez ofiarowanie dziecku siebie i swojego czasu. Nie ograniczajmy się do bycia rodzicem tylko po to by nakarnić i ubrać. Rodzica nie zastąpi nowa zabawka, gra na tablecie czy bajki w tv. Dzielmy swój czas z dziećmi i poświęcajmy więcej uwagi bo za kilka lat może się okazać, że nie jesteśmy potrzebni naszym dzieciom i usłyszymy, że teraz oni nie mają dla nas czasu...